Podróż Hawaje - Oahu
Przed wyprawą
Od 4 lat jesteśmy już w Stanach i chociaż w tak zwanym międzyczasie trochę już zwiedziliśmy Stany, to ten wyjazd miał być specjalny z dwóch powodów, po pierwsze w maju 2006 roku przypadała nasza 10 rocznica ślubu, a po drugie jedziemy przecież na Hawaje. Ci którzy lubią sami planować swoje wypady wiedzą, że przygotowania do podróży bywają również bardzo ekscytujące. Mam na myśli nie tylko zaznaczanie na mapie różnych atrakcji, ale też całą oprawę związaną z szukaniem biletów na samolot, znalezieniem hotelu czy w końcu wypożyczenie samochodu. Piękna jest chwila, kiedy po kilku dniach obserwacji i oczywiście przeszukaniu kilkunastu stron internetowych w końcu znajduję się 'deal' np. na samolot. W czasie przygotowania człowiek odkrywa w sobie też nowe pokłady energii, kiedy to o drugiej na ranem zmusza się do pójścia do łóżka, podczas gdy jest jeszcze tyle rzeczy do przejrzenia , no i jutro trzeba wstać o 8 do roboty. Ogólnie planowanie wyjazdu na Hawaje nie jest aż takie ciężkie. Po załatwieniu rezerwacji na samolot, później jest już stosunkowo łatwo. Bardzo fajnie planuje się zwiedzanie Hawajów, z tej prostej przyczyny, że Hawaje to wyspy, a szukanie atrakcji na stosunkowo niewielkich wyspach nie stanowi jakieś wielkiej przeszkody. Można z dużą dokładnością planować czas przebycia pomiędzy jedną atrakcją a drugą.
Wylot
Lubię lotniska. Podoba mi się tam prawie wszystko, lubię patrzeć jak do samolotu wkłada się walizki, lubię patrzeć na czekających ludzi, imponują mi piloci, podziwiam piękne stewardesy, no i to co najważniejsze za parę chwil wzniosę się w przestworza. Kiedy więc razem z żoną i dzieciakiem znaleźliśmy się na lotnisku O'hare w Chicago, ogarnęła mnie euforia. Przed nami prawie 4 godziny lotu do Phoenix (Arizona) tam 40 minut mamy na ulokowanie się w samolocie do Honolulu, no i następne 6 godzin lotu na Hawaje. Wylatujemy po południu i już po niecałej godzinie możemy obserwować zachód słońca. Przylatujemy do Honolulu parę minut po 10 wieczorem. Ciepłe powietrze, podekscytowanie i sprawne wypożyczenie samochodu, rekompensują nam lekkie rozczarowanie tym, że wychodząc z samolotu nie otrzymaliśmy żadnego kwiatu lei. :(
DZIEŃ - 01
Waikiki
Przejazd z lotniska do hotelu położonego na plaży Waikiki, zajmuje nam jakieś 20 minut. Około 12 w nocy kładziemy się spać. To była chyba najszybciej przespana noc. Jak tylko pierwsze promienie słoneczne zaświeciły nam w okno, od razu bez większych oporów wyszliśmy z łóżka by z 9 piętra naszego hotelu zerknąć na otaczające nas góry wulkaniczne. Powoli docierał do nas fakt, że jesteśmy na Hawajach. Z pierwszych chwil mojego spaceru po Honolulu zapamiętałem 2 rzeczy: poranny deszczyk, oraz dużą ilość Japończyków na ulicach. Hawaje są nie tylko atrakcją turystyczną dla Amerykanów, ale również dla dużej liczby Japończyków, przyjeżdżają tu jednak nie tylko w celach turystycznych, ale też kupują dużo rzeczy, ponoć w Honolulu jest taniej. Od hotelu do plaży Waikiki mamy jakąś minutę drogi. Po drodze mijamy pomnik Duka Paoa Kahanamoku, ojca międzynarodowego surfingu, mistrza olimpijskiego który w latach 1912-1932 zdobył na Olimpiadach 3 złote, 2 srebrne i 1 brązowy medal. Sama plaża powiedzmy, że nie zapiera dechu w piersiach, ale kto tam będzie dbał o takie szczegóły. W oddali widzimy Hotel Royal Hawaiian, przez długie lata był perłą Waikiki (najdroższy i najmodniejszy), aż w pobliżu nie wybudowano nowych hoteli. Udajemy się w stronę International Market Place, sieci małych sklepików i straganów, robimy zakupy i udajemy sie do hotelu. Przez cały czas porannego spaceru towarzyszy nam drobny deszczyk.
Pearl Harbor
Po śniadaniu wskakujemy do samochodu i jedziemy do Pearl Harbor. Dla Amerykanów wiadomo, jest to miejsce historyczne. 7 grudnia 1941 roku Japończycy (cholera ich wie, czym się kierując) zaatakowali amerykańska flotę wojenną. Efekt 2 godzinnego nalotu to 2403 zabitych, 1178 rannych, zniszczonych 347 samolotów, 6 okrętów zatopiono, 12 mocno uszkodzono. Japończycy stracili 185 pilotów i 58 samolotów. USS Ariozna zatonął w niespełna 9 minut grzebiąc w swoich wnętrzach 1177 marynarzy. W 1962 roku zbudowano pomnik nad wrakiem statku. Codziennie kursuje tam statek i przez kilkanaście minut można stać nad wrakiem zatopionego statku. Ciekawą rzeczą jest to, że jak już się rzekło w Honolulu jest dużo Japończyków, którzy również licznie zwiedzają Pearl Harbor, żeby nie wywołać kolejnej wojny, podczas prezentacji filmowej podkreśla się, że wojska japońskie dokonały jednego z najbłyskotliwszych ataków lotniczych w dziejach świata. Oczywiście nie ma też słowa o Hiroszimie i Nagasaki. Cokolwiek by tutaj nie napisać znając ambicje Amerykanów i dumę Japończyków, obecna współpraca pomiędzy tymi narodami układa się wzorowo. Czyli można mimo tylu tragedii wojennych, jakie te kraje sobie zadały, żyć w zgodzie i pamiętając o historii i nie żywić ciągłego urazu. Tuż obok zatopionego USS Arizona jest USS Missouri okręt muzeum, na którym 2 września 1945 roku Japończycy podpisali bezwarunkową kapitulacje. Po zwiedzaniu USS Arizona w lokalnym sklepie z pamiątkami przeżyłem dość stresującą sytuację. Kupiłem kilka pamiątek z Pearl Harbor, zapłaciłem 20 dolarów i otrzymałem 5 dolarów reszty. Ekspedientka jednak zamiast dać mi do ręki pieniądze zapytała czy chciałbym przeznaczyć te 5 dolarów na fundusz muzeum wskazując obok ustawioną dużą puszkę. Zaskoczony tak postawioną sprawą odpowiedziałem, że nie. Mina owej kobiety zdradzała wielką pogardę wobec kogoś, kto po zwiedzeniu wraku USS Arizona nie był na tyle wrażliwy by dać 5 dolarów na muzeum. Bez mrugnięcia oka wyciągnąłem rękę po moje 5 dolców i poprosiłem o ich zwrot. Wrażliwość to sprawa bardzo osobista, nikt nie ma prawa zmuszać mnie bym wyrażał ją poprzez przymusowe dotacje. Nie wiem czy wypada tutaj dodać, że puszka z kasą była obficie wypełniona różnymi banknotami co bardziej wrażliwych turystów.
Centrum Honolulu
Zwiedzanie centrum zaczynamy od Muzeum Morskiego. Mamy ze sobą dzieciaka 3 letniego więc jemu też się coś z tej wyprawy należy. W muzeum dużo przedmiotów użytku codziennego, trochę też informacji o odkryciu Hawajów, petroglify. Na zewnątrz, obok muzeum zakotwiczony jest żaglowiec 'Fallas od Clyde', ponoć ostatni na świecie czteromasztowiec. Na przeciwko muzeum jest wizytówka Honolulu mianowicie Aloha Tower. Na szczycie wieży znajduje się taras widokowy, z którego można ogarnąć widok na miasto, port morski i lotnisko. Spacerkiem udajemy się później pod królewski pałac Iolani jedyny królewski pałac na terenie USA. Pstykamy też zdjęcia Kamehamedzie pierwszemu, królowi który to zjednoczył wszystkie wyspy hawajskie. Jest już późne popołudnie, wracamy do hotelu. Wrażenia po pierwszym dniu są jak najbardziej pozytywne. Dokoła dużo najrozmaitszych kwiatów, drzew, roślin które zachwycają swoim wyglądem, ciągle widoczne w oddali wulkaniczne góry też sprawiają niezapomniane wrażenie, a na dodatek wielokulturowa atmosfera, czego nam więcej potrzeba. Powoli przyzwyczajamy się, że wszystko co się dookoła nas dzieje to jest Aloha :)
Dzień drugi 2009-05-13
Dole Plantation
Dzisiaj wyruszamy w podróż po wyspie. Pierwsze miejsce do zaliczenia to Plantacja Dola. Dole to taki facet, który założył plantacje ananasów. No dobra przyznaje się, nie wiedziałem gdzie rosną ananasy.
Właściwie to nawet nad tym się nie zastanawiałem, przyjechałem na farmę zobaczyłem ananasy i stwierdziłem, 'o kurcze to one nie rosną na drzewach?' Ano nie rosną. Rosną na krzakach, a ich uprawa nie należy do najłatwiejszych. Każdy taki krzaczek zasadza się własnoręcznie, a poźniej czeka się 2 lata na wydanie owocu.
Na farmie jest mini kolejka, która obwozi turystów po plantacji. Plantacja taka sobie, ale dzieci mają ubaw jadąc tym mini pociągiem, no i najważniejsza część po przyjeździe człowiek może sobie skosztować kawałek ananasa. Całego można kupić w sklepie, ale my wybieramy soczki z ananasa.
Mormon Temple
Dalsza część zwiedzania prowadzi na północną część wyspy Oahu, na której mijamy liczne plaże.
Niestety ale nie wszystkie atrakcje są dobrze oznaczone, przejechałem pewną dolinę, którą chciałem odwiedzić i trochę mnie to zezłościło. Na szczęście po drodze natrafiliśmy na Świątynie Mormonów więc mogłem powrócić do duchowej równowagi . :)
Chyba mam słabość do mormonów. Jak tylko zobaczyliśmy ich świątynie od razu skręciłem by ją zobaczyć. Świątynia leży w przepięknym miejscu, a sami mormoni są niesamowici. Zawsze bardzo grzeczni, elegancko ubrani, dobrze poinformowani, w ogóle kolesie są nie z tego świata.
Już po kilku minutach od powiedzenia im, że jesteśmy z Polski mieliśmy materiały o Kościele Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich, oczywiście po polsku, parę minut później sprowadzili dziewczynę z Ukrainy i już sobie rozmawialiśmy 'prawie po polsku' :)
To co najważniejsze, takie rozmowy zawsze są zaprawione duchem nawracania, ale mormoni mogą być bardzo ciekawymi rozmówcami, kiedy wiemy o co pytać. Teologia mormonów jest dość oryginalna, nie wspomnę np. o poligamii, ale wspomnę o chrzcie za zmarłych. W każdej świątyni mormonów jest specjalne baptysterium, w którym mormoni chrzczą się przez zanurzenie w wodzie, a wszystko to w celu zbawienia tych, którym nie było dane poznać ich wiary.
Niestety świątyni nie można zwiedzać gdy nie jest się mormonem. Nie sądzę jednak, że ci, którzy są mormonami chodzą do świątyni tylko po to, żeby ją zwiedzić. :)
Byodo in Temple
Następną atrakcją jest Centrum Polinezyjskie (nota bene prowadzona przez mormonów), ale godzina była jeszcze młoda, podczas gdy najwięcej atrakcji jest wieczorem, więc postanowiłem wrócić tutaj wieczorem, a teraz grzejemy do świątyni buddyjskiej. Spokojnie, nie jestem jakimś fanatykiem religijnym, tak się jakoś złożyło, że po mormonach przyszło nam zwiedzać świątynie buddyjską.
Świątynia nazywa się Byodo-In (świątynia równości). Świątynia powstała w 1968 roku i jest repliką sławnej 900-letniej świątyni Byodo-In z miasta Uji w Japonii. Powstała w setną rocznicę japońskiego osadnictwa na Hawajach. Wewnątrz znajduje się 3 metrowy pozłacany Budda, a na zewnątrz 3-tonowy dzwon z mosiądzu. Nie jest to klasyczny dzwon, który dzwoni poprzez wewnętrzne uderzenie w klosz dzwonu, ale uderzenie następuje z zewnątrz, poprzez przymocowany opodal dzwonu kawał drewna. W ogóle z tym dzwonem to jest śmieszna sprawa. Ponoć uderzenie weń przynosi szczęście, wiec prawie każdy turysta wali w ów dzwon. A, że dzwon wydaje dźwięk i to dość głośny, to przyznam szczerze, że wysłuchiwanie jego dźwięku co parę minut w dość zacisznym miejscu może być irytujące.
Skoro jednak dzwon przynosi szczęście, to trudno sobie w niego nie walnąć. Zaczął mój syn i nie ukrywam, było to zagranie dość asekuranckie, syn przywalił dość mocno, więc jakby się ktoś rzucał, to linia obrony miała obwinić małolata za brak delikatność. Nikt nie zareagował. Po odczekaniu kilkunastu sekund, przywalić zdecydowała się żona. Dźwięk był cichy i delikatny. Kobiety nie zawsze wyczuwają swobodę sytuacji. :) Bo czy prawdziwy facet będzie się długo zastanawiał mając przed sobą wielgachny dzwon, w który może sobie przywalić i co najważniejsze nie będąc przez nikogo opieprzony? Walnąłem tedy i ja. Nie przewidziałem jednej rzeczy, wiedziałem że buddyści mnie nie ochrzanią, ale atak nastąpił ze strony żony: No i co tak walisz, powaliło Cię? Zapragnąłem przez moment zostać buddystą. :)
Kualoa Regional Park
Nadszedł czas na posiłek więc udaliśmy się do pobliskiego parku. Park nosił nazwę Kualoa. To dość obszerny park który mieści się pomiędzy pionowym zboczem gór a brzegiem oceanu. Charakterystyczną częścią owego parku jest wysepka przypominająca kapelusz Chińczyka (Chinaman's Hat).
Polynesia Center
Około godziny 4 pm zawitaliśmy z powrotem przed Centrum Kultury Polinezyjskiej.
Centrum to jest największą płatną atrakcją turystyczną na całych Hawajach. Bilety były dość drogie, ale wszystkie przewodniki jakie czytałem zachęcały do odwiedzenia tego miejsca.
Czym więc jest owo centrum? To kawał przestrzeni, na której umieszczone są kopie wiosek rdzennych mieszkańców Polinezji. I tak mamy wioskę mieszkańców Samoa, Fidżi, Tonga, Tahiti, Markizów no i Hawajów. Nie powiem, wygląda to dość fajnie, ale sama wioska to nie wszystko. W każdej wiosce odbywa się co jakiś czas show. Nie pamiętam już w której wiosce to było, ale trafiliśmy na show, w którym pewien Hawajczyk, miał 3 wybrane osoby nauczyć grać na dwóch dużych bębnach. Cała zabawa miała polegać na tym, że należało się śmiać widząc jak ktoś sobie nie radzi. Zaczynało się od prostych dźwięków no i z biegiem czasu trzeba było grać coraz szybciej dodając do tego różne okrzyki. Powiem tak, jak się siedzi w grupie ponad setki ludzi, którzy się zalewają przy każdej pomyłce jakiegoś faceta, to też sie kurna śmiałem. :) Nastąpiło jednak coś nie przewidywanego.
Jeden z kolesi, który był poproszony z publiczności, chyba był kurcze perkusistą. Podczas gdy innym ludziom najprostsze rytmy nie sprawiały problemu, ów tajemniczy perkusista, mylił się notorycznie wzbudzając salwy śmiechu, wszyscy więc czekali na rytmy trudniejsze. Prowadzący z lekką ironią zapowiedział rytm trochę szybszy prosząc naszego perkusistę o powtórzenie i tu nagle zaczyna się jazda. Facet rytm powtórzył bezbłędnie. Prowadzący wybębnił kolejny dość szybki i długi rytm. Koleś powtórzył. Publika zaczyna powoli szaleć. Prowadzący zapodał ostatni rytm, perkusista zakończył bezbłędnie i na dodatek dodał kilka własnych rytmów. Publika szalała, ja ja wraz z nią. Darłem się jak głupi, ale koleś na to zasłużył. Respekt.
Tak mniej więcej wygląda zwiedzanie tego Centrum. Można jeszcze pójść do IMAX, akurat puszczali film o rafach koralowych, dużo jest sklepików z pamiątkami, restauracji.
Główna jednak częścią każdego dnia jest wieczorne przedstawienie 'Horizins'. Ponad setka wykonawców przedstawia muzykę, tańce oraz różne akrobacje młodych wojowników. Całość kończy się efektywnym wybuchem wulkanu.
Zastanawiam się czy mi się to podobało? Pewnie fajnie było to zobaczyć, nie potrafiłbym jednak gorąco do tego zachęcać. Rzecz w tym, że jak już się jest na Hawajach i ogłasza się wszędzie, że to największe show na wyspach, to jak tu później powiedzieć znajomym, że nie chciało mi się tam iść.
Nie żałuję że byłem, ale gdyby nie perkusista, to musiałbym w tym miejscu napisać kilka danych o tym miejscu z przewodnika :)
Dzień trzeci 2009-05-14
Trzeci dzień na wyspie Oahu, jest równocześnie ostatnim dniem na tej wyspie. Mój wyjazd na Hawaje trwał 10 dni z czego 3 dni przeznaczone były na Oahu, 3 na Maui i 4 na Big Island.
W ostatnim dniu zaplanowaliśmy zwiedzenie południowej części wyspy , moim zdaniem z dwoma najciekawszymi atrakcjami: Diamond Head i Hanauma Bay.
Diamond Head
Diamentowa głowa, to krater wulkaniczny, bardzo dobrze widoczny z plaży na Waikiki.
Będąc na samej górze owego krateru doskonale widać jego wulkaniczny kształt, co robi dość mocne wrażenie. Wulkan wygasł ponoć 200.000 lat temu i wznosi się na wysokości 230 metrów.
W przewodnikach można dowiedzieć się przynajmniej trzech interesujących rzeczy związanych z tym wygasłym wulkanem: po pierwsze, nazwa pochodzi od brytyjskich marynarzy, którzy w 1825 roku odkryli przypadkiem kryształy kalcytu myśląc, że znaleźli prawdziwe diamenty. Co się działo dalej nie trzeba tłumaczyć, wulkan otrzymał nazwę, która trwa do dzisiaj i stanowi symbol niespełnionych marzeń o bogactwie. Oczywiście rdzenni Hawajczycy mają swoją nazwę , którą tłumaczy się jako "czoło ahi" nawiązując do jednego z miejscowych gatunków tuńczyka.
Po drugie, to informacja, dla tych którzy mają wyobraźnie historyczną. Na kraterze w przeszłości znajdowała się świątynia, w której składano ofiary z ludzi ku czci boga wojny Ku.
I ostatnia, dotyczy wykorzystania krateru do ufortyfikowania się armii amerykańskiej.
Wchodząc na sam szczyt krateru, można zobaczyć dużo pozostałości po Forcie Ruger, który został zbudowany w 1909 roku i miał strzec wyspy przed atakiem, ze strony morza. Chociaż w czasie II wojny światowej stały tam potężne działa, nigdy nie wystrzeliły, więc po wojnie zostały zdemontowane.
Wspomnieć należy, że od parkingu na szczyt krateru jest jakiś kilometr dość stromego podejścia, mija się również nieduży tunel i u samego szczytu trzeba przeczekać trochę czasu z powodu wąskiego przejścia.
Widoki zdecydowanie jednak rekompensują trud poniesiony podczas wspinaczki.
Jako ojciec byłem bardzo dumny z syna, który jako 3 latek samodzielnie pokonał tą trasę, nie wykazując przy tym dużego zmęczenia.
Wklejam link z wikipedii, ze zdjęciem krateru z lotu ptaka, moim zdanie dopiero wówczas można w pełni docenić atrakcyjność Diamentowej głowy :)
http://en.wikipedia.org/wiki/File:Diamond-Head-Hawaii-Nov-2001.jpg
Hanauma Bay
Żeby było ciekawiej Hanauma Bay to prześliczna zatoka, powstała w wyniku częściowego zapadnięcia się do morza stoków krateru, tworząc płytką zatokę otoczoną z trzech stron zboczami wygasłego wulkanu.
Mamy więc kolejną atrakcję zbudowaną na kraterze wulkanu. Plaża w zatoce Hanauma, należy do jednej z najpiękniejszych plaż na świecie i nie tylko chodzi o to, że leży w otoczeniu dawnego wulkanu, ale przede wszystkim z powodu bajecznie kolorowej rafy koralowej.
Wejście na plażę jest płatne, w roku 2006 kosztowało 5 dolarów, za dodatkową opłatą można wypożyczyć maskę i płetwy, ale wrażenia ponoć są niesamowite.
No właśnie, z dużą przykrością oznajmiam, ze niestety nie nurkowałem na tej plaży (chociaż miałem okazję na Maui pływać i obserwować życie w rafach koralowych) i dopiero po tym pływaniu, zrozumiałem jaki zrobiłem błąd nie przeznaczając czasu na pływanie w tej przepięknej zatoce.
Dalsza część zwiedzania biegnie, południowo-wschodnią częścią wyspy i praktycznie wygląda tak, że jadąc bardzo malowniczą drogą zatrzymujemy się gdy widzimy piękny widok, klikamy kilka zdjęć i jedziemy dalej. W ten sposób zaliczamy np. Halona Blow, otwór w skale, który w zetknięciu z napływającą wodą oceanu eksploduje jak fontanna. Następnie podziwiamy plażę Makapu'u, na której widać w oddali ponad 100 letnią latarnię morską, oraz liczne punkty widokowe, które cieszą nasze oczy pięknymi krajobrazami.
Nuuanu Pali
Dojeżdżamy w końcu do punktu widokowego na przełęczy Pali. Jest to najlepsze miejsce widokowe, na wschodnią stronę wyspy. Przełęcz ta wysoka jest na około 360 metrów. Wieje tam silny wiatr, utrudniając zrobienie zdjęcia na statywie :) Jest to też miejsce historyczne. Na przełęczy tej stoczono decydującą bitwę pomiędzy wojskiem króla Kamehameha I i króla O'ahu. Oddziały miejscowych bojowników zostały strącone w przepaść przez napierające wojska Kamehameha.
Po dwustu latach od tego zdarzenia, podczas prac konstrukcyjnych pod autostradę, znaleziono u podnóża przepaści około 500 ludzkich czaszek. Stojąc na szczycie owej przepaści nie trzeba mieć dużo wyobraźni, żeby zobaczyć całą dramatyczną scenę walki i zdesperowanych wojowników rzucających się w przepaść.
Tyle w największym skrócie z trzeciego dnia pobytu na wyspie Oahu.
Wiadomo, że podczas zwiedzania człowiek musi się jakoś odżywiać i pewnie ciekawie było by napisać coś o kuchni hawajskiej, niestety nie mieliśmy możliwości zjeść w prawdziwej restauracji hawajskiej, z 3 powodów,
- po pierwsze, z racji tego, ze jesteśmy wegetarianinami, kupowaliśmy więc sobie dużo owoców,
- po drugie, w trosce o 3-letniego syna, co jakiś czas odwiedzaliśmy Pizzę Hut, wiadomo ulubiony przysmak dzieciaków to pizza z serem.
- po trzecie sprawy finansowe, też odgrywały swoją rolę
Mogę natomiast zaręczyć, że na Hawajach piłem przepyszne soki owocowe, z zupełnie jakiś oryginalnych owoców i nigdzie później nie mogłem znaleźć w Chicago soków, rzekomo hawajskich o tak pysznym smaku.
Kilka praktycznych informacji,
Plusy dodatnie:
> Całą wyspę przejechałem na jednym zbiorniku paliwa.
> Bliskie odległości między różnym atrakcjami, eliminują niepotrzebny stres związany z planowaniem dalszych wyjazdów. Człowiek nie ma poczucia pośpiechu.
Plusy ujemne:
> Nie zawsze dobrze oznaczone drogowskazy do różnych atrakcji, chociaż w przewodniku widnieją jako dość popularne.
> W cenie hotelu nie zawsze uwzględnia się ceny za parking samochodu. Taka opłata jest dość wysoka. Czasami, żeby zaparkować trzeba się najeździć.
> Już teraz zaznaczę, chociaż bardziej dotyczy to innych wysp, uwaga na złodziei.
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
tu np. są piękne Hawaje
-
Niedawno wróciliśmy z Hawajów. Odwiedziliśmy 4 główne wyspy: Oahu, Hawaii, Kauai i Maui. Wrażenia super (zapraszam do przeczytania naszej relacji i obejrzenia zdjęć w kolumberze). Co do Oahu nasze wrażenia w dużej mierze pokrywają się z Twoimi, nasze podróże - choć nie identyczne - miały wiele punktów wspólnych. Odniosę się do dwóch uwag. Piszesz o lekkim rozczarowaniu tym, że wychodząc z samolotu nie otrzymaliście żadnego kwiatu lei. Otóż niegdyś girlandami kwiatów (tzw. lei) witano każdego przybywającego na wyspy.Dziś w erze masowej turystyki, jest to luksus, który można sobie zamówić za ca 25 USD (ja swojej żonie sprawiłem taką niespodziankę). Piszesz również o kłopotach z parkowaniem. W moim odczuciu problemy te mogą dotyczyć jedynie Honolulu. W innych miejscowościach nie ma żadnego kłopotu ze znaleziem miejsca. My w samym Honolulu korzystaliśmy z dość dobrze rozwiniętej komunikacji publicznej. Samochód wynajęliśmy dopiero na objaz wyspy. Pozdrawiam
-
Czy dalej tym bardziej smakuje... :-)
-
Hawaje są super, jedyna wada jak mi przychodzi do głowy, to odległość od nas :)
-
Jak usłyszałem pierwszy raz: Hawaje, to jako synonim egzotyki. Później, jeden z symboli II Wojny Światowej (o różnych interpretacjach tego faktu, czasem tendencyjnych, nie mówię). Obecnie, miejsce bardzo atrakcyjne turystycznie. Na Twoich zdjęciach Andrzej jest to wszystko! +++++
-
Przepraszam, że w nieświadomości skasowałem dawniejsze komentarze.
Jako nowy użytkownik troszeczke się zagubiłem.
Dziękuje wszystkim za odwiedzanie mojego konta. -
tak męcząco!!!
-
z międzywodowaniami nie byłoby tam męcząco :)))
-
Jedź Sylwek, polecam ! Hawaje są super :) Sam bym poleciał, ale wiadomo za długo się leci teraz dla mnie :(
-
naprawdę mi żal tamtych komentarzy - wspaniała wyprawa, okraszona pięknymi zdjęciami,
aż chce się jechać zatanczyć hula :)))
(ja tylko przypomnę, że dość statyczny jestem na parkiecie :))) -
Tutaj też wszystko zniknęło :( To napiszę jeszcze raz: czekamy na więcej zdjęć. Reszty nie pamiętam :)